(nie)Dorosłość
Komentarze: 0
Ostatnio kilka zupełnie niezależnych od siebie osób delikatnie zwróciło mi uwagę, że powinnam chyba dorosnąć i w moim wieku już nie wypada... Nie wypada chodzić w dwóch długich warkoczach, a najlepiej, żebym obcięła włosy i zaczęła wyglądać poważnie. Nie wypada podróżować w towarzystwie pluszowego szczura nawet, jeśli nazywam go Szczurem Wędrowcem i dorabiam do niego ideologię. Nie wypada ekscytować się wojnami termitów, walkami o przetrwanie w świecie postnuklearnym Neuroshima, karcianą grą ze śliwką na okładce i innymi rewelacjami znanymi miłośnikom planszówek. Nie wypada wzruszać się przy kreskówkach. Nie wypada na spotkanie ze światowej sławy kardiochirurgiem przychodzić w bluzie i jeansach i witać się z nim uściskiem i tekstem "no hej Wujku!". Nie wypada bronić jak niepodległości swojego prawa do trzymania w domu starej komody powołując się na wartość sentymentalną, kiedy już każdy w rodzinie kupił najmodniejsze meble od najlepszego producenta. Nie wypada uśmiechać się od ucha do ucha do waty cukrowej, wciąż być niepokonaną w puszczaniu kaczek na wodzie i cieszyć się na widok każdej przypadkowo spotkanej wiewiórki, jakbym nigdy wcześniej żadnej nie widziała na oczy. Nie wypada tego, nie wypada tamtego, nie wypada jeszcze paru innych rzeczy, które robię i przestać nie umiem.
Powinnam teoretycznie być dorosła i poważna. Czasem wręcz wydaje mi się, że czas dla mnie płynie jakoś inaczej, niż dla moich znajomych. Koleżanki zmieniają się, poważnieją, mają dzieci które coraz szybciej wyrastają z kolejnych ubranek. Niektórych znajomych autentycznie nie poznaję na ulicy. Oni z kolei rozpoznają mnie od razu nawet, jeśli ostatnio widzieliśmy się na etapie szkoły podstawowej. Podobno dlatego, że ja ciągle jestem z tym samym warkoczem, uśmiechem i spojrzeniem. Przyznam Wam się, że czasem łapię się na myśli, że może ze mną jest coś nie tak. Potem jednak dociera do mnie coś bardzo ważnego...
Dorosłości nie mierzy się liczbą dzieci, stanem konta bankowego, ilością zwiedzonych krajów, smutną lub wesołą miną, wyglądem czy zainteresowaniami. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet nie mierzy się jej metrykalnym wiekiem, jest ona pojęciem względnym i pewnym ciągłym procesem. Dojrzałość dla każdego może oznaczać coś innego, bo ludzie są różni, mają różne historie i różne doświadczenia. Dojrzewałam, gdy wyprowadziłam się z domu rodzinnego. Dojrzewałam, będąc najpierw dziewczyną, potem narzeczoną, a teraz żoną. Dojrzewałam, gdy po raz pierwszy na moich oczach umarło chore dziecko. Dojrzewałam, gdy zaczynałam świadomie podchodzić do swoich obowiązków i nauczyłam się zamieniać "muszę" na "chcę". Dojrzewałam, gdy musiałam zaakceptować, że czasami jestem bezsilna i nie mogę pewnych rzeczy zmienić. Dojrzewałam, ucząc się że każdy człowiek jest inny, inaczej reaguje i nie mogę każdego porównywać do siebie i mierzyć miarą własnych przeżyć. Dojrzewałam, gdy zawodzili mnie właśnie ci ludzie, którzy w najpiękniejszych słowach obiecywali mi przyjaźń i lojalność. Dojrzewałam, gdy mimo to za każdym razem dochodziłam do wniosku, że ludzi warto kochać. Dojrzewałam, podejmując decyzje, dokonując wyborów, ponosząc konsekwencje i często mówiąc z perspektywy czasu "postąpiłam słusznie, zrobiłabym tak samo wiedząc to, co wiem dziś". Mój uśmiech, warkocz i spojrzenie wciąż są takie same, ale jednak jestem bogatsza o wiedzę, relacje, blizny, zranienia, decyzje, wspomnienia, radości i sukcesy.
Jestem sobą. Jestem sumą wszystkiego, co przeżyłam. Ukształtował mnie każdy dzień i każdy napotkany człowiek. Wszystko było dla mnie albo błogosławieństwem, albo lekcją. Moje życie jest jak wydruk zapisu EKG - stale się zmienia i wszystko, co przeszło moje serce odciska na nim swój ślad. Są załamania, wzloty i uniesienia. To, że umiem się bawić jak dziecko, cieszę się z drobiazgów i jestem niepoprawnie sentymentalna też jest w moim sercu zapisane. Taka własnie czuję się szczęśliwa, kochana i lubiana przez moich bliskich i przyjaciół. Gdybym nagle spoważniała, odrzuciła drobne dziwactwa i zaczęła zachowywać się jak wielka dama, która nigdy nie ubłociła butów, nie pomyliła bezmyślnie głównego wjazdu z bocznym parkingiem (pozdrawiam Tego, który musiał mnie pewnego dnia odszukać jeżdżąc wokół szpitala jak wariat, gdy podałam przez telefon błędną lokalizację...) i nie próbowała wchodzić w relacje z żywą, dziobiącą i drapiącą sową, to chyba nie byłabym już ja.
Be yourself no matter what they say.
Dodaj komentarz