sty 23 2018

Zimowe wspomnienie z dzieciństwa


Komentarze: 0

Wreszcie mamy prawdziwą, śnieżną zimę i krajobraz jak z Narnii za oknem. Od wielu lat właśnie w takie dni, gdy świat pokrywa biały puch i wszystko wygląda jak z bajki, wracam do jednego wspomnienia.

Było to wiele lat temu. Miałam wtedy może osiem lat. Przebija mi się z mroków niepamięci myśl, że to było jakoś zaraz po Nowym Roku, musiał więc być to styczeń. Nasypało wtedy naprawdę dużo śniegu i było bardzo zimno. W całym Krakowie były ogromne zaspy, więc postanowiłam skorzystać z okazji i wybrać się na sanki. Za Młodzieżowym Domem Kultury na moim osiedlu jest plac zabaw, który wtedy był chyba dopiero co wybudowany, bo pamiętam czasy gdy go nie było, a kilka metrów dalej są niewielkie górki wręcz stworzone do tego, by szaleć na sankach.

Mimo wręcz bajkowej scenerii i idealnej zimowej pogody tego dnia nie było całego tłumu dzieci, co samo w sobie było dziwne, bo zarówno na tym placu zabaw jak i na boisku szkolnym niemal za każdym razem spotykałam przynajmniej jednego kolegę lub koleżankę. Była tylko jedna dziewczynka, chyba w moim wieku. Nie znałam jej wcześniej, więc wtedy pomyślałam, że może chodzi do tej drugiej szkoły (dla niewtajemniczonych - na moim osiedlu były dwie szkoły podstawowe w bardzo bliskiej odległości, gdyby wierzby płaczące nie zasłaniały, z boiska jednej można by było zajrzeć do drugiej). Teraz myślę sobie, że jednak bardziej prawdopodobne jest że nie była tutejsza, może przyjechała na kilka dni odwiedzić babcię lub ciocię. A może po prostu przyjechała z rodzicami na kilkudniową wycieczkę do Krakowa? Dzieci z drugiej szkoły przecież kojarzyłam chociażby z widzenia, z przedszkola, z zajęć w domu kultury, z ulicy, ze sklepu, z placów zabaw, a jej naprawdę nie byłam w stanie skojarzyć i do niczego dopasować.

Tamta nieznajoma dziewczynka podeszła do mnie i zapytała, czy się pobawimy. Oczywiście od razu się zgodziłam. Miała na imię Lucynka. W moim roczniku jest to imię dość rzadkie, więc zapamiętałam. Zjeżdżałyśmy na sankach, rysowałyśmy patykami na śniegu kwiatki i zwierzęta, lepiłyśmy chyba bałwana. Pamiętam, że zapytała mnie, czy nie przeszkadza mi że ma zeza i niedługo będzie pewnie miała okulary. Ja ją zapytałam, czy jej nie przeszkadza, że muszę połykać tabletki na serduszko. To oczywiste, że żadnej z nas to nie przeszkadzało w dobrej zabawie. W sumie poczułyśmy, że coś nas łączy. Jakby cicha umowa, mała tajemnica za małą tajemnicę. Cały ten dzień wyglądał jak kadr z cukierkowego amerykańskiego filmu. Żałuję, że nie było z nami nikogo dorosłego, który może pobiegłby do domu po aparat i zrobił nam zdjęcia. Ja oczywiście nawet nie wpadłam na to, by wrócić do domu po pamiętnik i poprosić nową koleżankę, by mi się wpisała. Myślę sobie, że dzisiaj pewnie urok tamtej zimy zostałby uwieczniony dzięki aparatom w telefonach komórkowych, a gdybyśmy miały trochę więcej lat, zaraz zaprosiłybyśmy się do znajomych na facebooku.

Lucynka powiedziała wtedy, że będziemy miały wspomnienia. Miała rację. Ten dzień to jedno z moich najbardziej wyrazistych wspomnień z dzieciństwa. Nigdy później nie widziałam już Lucynki. Dlatego właśnie skłaniam się ku teorii, że była przyjezdna i tylko na chwilę. Nie spotkałam jej też później w gimnazjum, w liceum i na studiach. Nigdzie nie poznałam osoby o tym imieniu, która byłaby z mojego rocznika i kojarzyła osiedle, na którym dorastałam. Jednak zawsze, gdy całe miasto jest pokryte śniegiem, moje myśli na chwilę biegną do niej. Zastanawiam się, jak potoczyło się jej życie i czy jest szczęśliwa. Ciekawa jestem, czy mnie pamięta. Gdziekolwiek jest, życzę jej wszystkiego, co dobre i piękne i w zimne, śnieżne dni myślę o niej najcieplej jak tylko potrafię.

raisa   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz