Komentarze (2)
To jest tekst, który napisałam prawie rok temu. Umieściłam go nawet na moim poprzednim blogu, tym do którego zapomniałam hasła dostępu i który i tak zniknie w internetowym niebycie już za kilka tygodni, wraz z całym serwerem. Jest on ważny. Bardzo ważny. Dlatego po drobnych poprawkach postanowiłam umieścić go tutaj.
Pewnego poranka w jednym z centrów handlowych w moim mieście zobaczyłam nieprzytomną nastolatkę. Całe stada ludzi po prostu przechodziły obok. Nie zauważały problemu, lub udawały, że go nie widzą. Mogę tylko sobie wyobrazić, jakie myśli pojawiały się w głowach tych wszystkich ludzi. Nie będę się mieszać, to nie moja sprawa. Nie wiem i tak, co robić. A może jest pijana albo naćpana, wszyscy wiemy, jaka ta dzisiejsza młodzież jest. Pewnie mogłabym mnożyć takie przykłady. Jeśli jeszcze nie wiecie, to zdradzę Wam, że pracuję w szpitalu. Mam też uprawnienia BLS/AED Instructor. To oznacza, że reakcja na sytuację „leży i się nie rusza” jest u mnie już działaniem automatycznym. Okazało się, że Młoda nie była pod wpływem żadnego syfu. Była nieprzytomna i miała słaby, zanikający niemal oddech ze względu na niedrożne drogi oddechowe. Potrzebowała natychmiastowej pomocy i wezwania karetki pogotowia, a zanim ja ją zobaczyłam i podeszłam, cała masa ludzi przeszła obok jak otumanione stado baranów. Nie piszę tego, by się Wam pochwalić, że jestem sobie super fajna Raisa, bo najprawdopodobniej uratowałam dziewczynie życie. Nie, nie jestem super fajna. Nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Zrobiłam coś, co powinno mieścić się w standardach każdego z nas. Pomoc komuś, kto pomocy potrzebuje w sytuacji, gdy możemy jej udzielić nie powinna być niczym dziwnym. Mamy w liceum lekcje przysposobienia obronnego, na których uczymy się jak udzielić pierwszej pomocy. Omawiamy to samo na kursie prawa jazdy, na wszelakich obozach harcerskich i szkoleniach BHP. Dlaczego więc, gdy przychodzi co do czego, na moich oczach totalnie olano nieprzytomną osobę?
Między moją wściekłością, a poczuciem bezsilności pojawiła się jednak refleksja. Nie tylko człowiek nieprzytomny i w stanie zagrożenia życia jest człowiekiem potrzebującym. Potrzebująca może być koleżanka, która pod szerokim uśmiechem próbuje nieudolnie ukryć łzy. Potrzebuje nas starsza pani z sąsiedztwa, która od lat jest za słaba, by wyjść z domu i przynieść zakupy. Potrzebują nas nasi rodzice, którzy czują się czasem coraz gorzej i słabną w oczach, ale oczywiście nic nie powiedzą, bo nie chcą nas martwić. Potrzebującym może okazać się też wieloletni znajomy, który nagle urwał kontakt ze wszystkimi i zniknął z naszego życia bez słowa. Łatwo jest nie zauważyć. Sama pamiętam, jak dowiedzieliśmy się ze Ślubnym o dramacie, który rozgrywał się w życiu pary, z którą w tamtym okresie czasu utrzymywaliśmy częste i bliskie kontakty i mogliśmy tylko powiedzieć „O kurde, nic nie wiedzieliśmy!”. Pamiętam też, jak jeden z kumpli z dnia na dzień rzucił pracę i odszedł ze szpitala. Wszystkim niemal się wydawało, że po prostu znalazł lepszą, lepiej płatną ofertę pracy. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że powodem była nieszczęśliwa miłość do zamężnej lekarki z masą literek przed nazwiskiem. Chłopak przeszedł ciężkie załamanie nerwowe, leczył się u psychiatry. Mam z nim luźny kontakt, czasem do siebie dzwonimy i wiem, że dalej nie ułożył sobie życia. Czasem jest tak, że widzimy pewne symptomy, mamy nawet z tyłu głowy myśl, że może coś się dzieje i jest powód do zmartwienia i… odpychamy te myśli. Zakładamy, że na pewno jest wszystko dobrze. Niekiedy nawet każdemu z nas zdarza się dorobić teorię, która jest zwyczajnie krzywdząca i za którą to potem mamy ochotę się zapaść pod ziemię, a przecież można inaczej. Przecież można zatrzymać się na chwilę, by upewnić się, jak sprawy naprawdę wyglądają.
Zapytacie mnie pewnie, czy ja zawsze podchodzę do każdego człowieka, który leży i się nie rusza. Tak, zawsze. Może wynika to z mojego zboczenia zawodowego, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że zawsze. Nie raz i nie dwa razy powaliła mnie moc wczorajszych promili i usłyszałam całą wiązankę słów obrażających moich przodków lub niemoralną propozycję. Jednak nie zamierzam przestać reagować. Tamten dzień, w którym mogłam realnie pomóc tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że warto.
Widziałam kiedyś na bulwarach nad największą i najbardziej brudną rzeką w moim mieście znak przypominający wyglądem znak drogowy. Nie wiem, czy jeszcze tam jest, bo dawno się nie zapuszczałam w te okolice, ale przy okazji sprawdzę. W każdym razie była to tabliczka z hasłem „Stop obojętności!”. Ustawmy sobie wszyscy taki znak w naszych sercach i głowach. Od zaraz.